sobota, 10 listopada 2012

Początek czy kontynuacja?

    Z aną spotykałam się już wcześniej. Gdy w to wchodziłam prześledziłam wiele blogów, przeczytałam wiele notek. Dziewczyny ostrzegały, że od tego nie da się uwolnić - nie wierzyłam. No bo jak można uzależnić się od diety, ludzi "w komputerze", wiecznego podliczania kalorii i uczucia głodu? Pff... Abstrakcja. Jednak z biegiem czasu, to wcale nie wydawało się takie naiwne i głupie jak na początku. Z każdym dniem podchodziłam do tego poważniej, w końcu nie traktowałam już tego jako diety a jako styl życia. Sztuka panowania nad swoim ciałem, poczuciem wyższości i przewagi nad innymi, słabymi ludźmi. Będąc głodną czułam się lekko, bez wyrzutów sumienia kroczyłam przez korytarze szkoły, patrzyłam na otyłe dziewczyny zapychające się kanapkami. Wiedziałam, że mimo tego, że jedząc czują się dobrze, to potem płaczą patrząc w lustro. Wstydzą się własnego ciała. Moją najniższą wagą było 58 kg, jednak pewnego dnia poddałam się. Nie wiadomo dlaczego wybierając się do sklepu po jogurty zobaczyłam pełne ściany słodyczy i innych śmieci. Nie powstrzymałam się i nawet nie czułam się rozdarta. Jakby ktoś w środku wyłączył mój mózg i sam sterował moim ciałem. Kolejny tydzień jadłam 'normalnie' jak inni ludzie. Przytyłam do 61 kg. Na szczęście zdążyłam się opamiętać. Chciałam zacząć się odchudzać, ale sama nie potrafię. Musiałam wrócić do Was. Wcześniej miałam już bloga. Zastanawiałam się czy zacząć od początku czy kontynuować poprzedniego. W końcu postanowiłam założyć nowego jako kolejny rozdział, jednak nie zapominając o przeszłości, to musi być moją nauczką aby być bardziej ostrożną. Mam nadzieję, że się nie poddam i się uda. 
    Kiedy po raz pierwszy zaczęłam dietę z Aną schudłam z 65 kg na 58 kg. Wynik powinien mnie satysfakcjonować, ale ja nie zauważałam różnicy w wyglądzie mojego ciała. Nadal czułam się źle, jednak teraz czuję się jeszcze gorzej. Wtedy miałam świadomość, że trzymam wszystko w ryzach i dążę do doskonałości, która gdzieś tam na mnie czeka. Wierzyłam, że kiedyś spojrzę w lustro i się uśmiechnę. Marzyłam o tym by usiąść mojemu chłopakowi na kolanach bez skrępowania, żeby wygłupiać się i bez zawstydzenia pozwolić dotykać się po swoim ciele. A teraz zamiast świadomości działania mam warstwę tłuszczu, którego muszę się pozbyć. Dam radę i się nie poddam. Nigdy! 
    Nie musiałabym zakładać tego bloga, gdybym miała z kim o tym pogadać, posiadała kogoś kto mnie zdopinguje do dalszego działania. Przyjaciele - mam ich, ale oni tego nie rozumieją. Uważają, że wyglądam dobrze, a to nieprawda. Nawet nie próbuję im tego wytłumaczyć, bo to niemożliwe. Nie wiedzą o anie i nigdy się nie dowiedzą. Rodzice też nie mają o tym zielonego pojęcia. Zauważają kilka zrzuconych kilogramów, ale nie reagują w żaden sposób, a więc cieszy mnie to. Nikt nie będzie mi przeszkadzał. Jednak nigdy nie można tracić czujności, zawsze trzeba być ostrożnym wśród rodziny.
    Zamęczyłam was długą notką, ale chyba potrzebowałam się wygadać, opowiedzieć trochę o sobie.

Trzymajcie się chudo!